Opowiadanie „Odi et Amo”

Dzisiaj niespodzianka pod choinkę! Kolega, o artystycznym pseudonimie Paul Block przekazał do publikacji tutaj swoje opowiadanie, które może Wam się spodobać!

„Odi et amo”, czyli nienawidzę i kocham. Jak sam pisze:

„Niniejsze opowiadanie to filozoficzne science–fiction. I choć akcja opowieści dzieje się w trzech różnych okresach historycznych, to jednak nie wszędzie zostały zachowane realia historyczne, dotyczące wydarzeń, postaci, miejsc czy przedmiotów. Jest to zabieg celowy, mający uwypuklić nie tyle samą treść utworu, co jego „filozoficzny” przekaz. Zaletą fantastyki jest to, że nic skonstruowane przez nią nie musi być prawdziwe, aby powiedzieć coś o prawdzie.”

Życzę miłego czytania.

Paul Block

eden80@o2.pl

ODI ET AMO

 

Życie społeczne wyposażone jest w ponadbiologiczne formy użyczające mu wyższe wartości w postaci zabaw lub gier. W nich właśnie społeczeństwo wyraża swoje poglądy na świat i życie.

                                                                                                      Johan Huizinga, Homo ludens

 

 

Część pierwsza

Dusza A zawiera umowę z Duszą B

Egipt, Achetaton, XIV wiek p.n.e.

Ogromna sala oświetlona przez ogniowe pale, robiła wrażenie na każdym, komu dane było po raz pierwszy przekroczyć jej progi przez mosiężną bramę. Bramę strzegło zawsze dwóch strażników, uzbrojonych w ostre piki i krótkie miecze, niezależnie od pory dnia. Hadrian siedział z tyłu sali przy dużym stole wypełnionym stertami papirusów i miedzianych tabliczek. Był to łysy mężczyzna ubrany w białą długą szatę i skórzane sandały. Na serdecznym palcu prawej ręki nosił pierścień Nibiru, znak jego kapłańskiej i sądowniczej władzy. Należał więc do najsilniejszej i najważniejszej grupy społecznej. To głównie kapłani decydowali o tym, kto będzie stał na czele państwa egipskiego. Wprawdzie teoretycznie władza faraonów przechodziła z ojca na syna, to jednak nowy kandydat na tron potrzebował zawsze akceptacji ze strony Wysokiej Rady, składającej się głównie z najwyższej rangi heliopolitańskich kapłanów boga Ra, teraz utożsamianego z Atonem – jedynym bogiem Egiptu.

Hadrian siedział w milczeniu, czekając na przyprowadzenie więźnia. Dziś miał wydać ostateczny wyrok w sprawie niewiernego. W oczekiwaniu na strażników myślał jeszcze o wczorajszej rozmowie z Hektorem, który próbował przekonać go, że każdy człowiek jest naznaczony przez obce byty, zewnętrzne energie, które mają ogromny wpływ na postępowanie ludzi. Zaliczały się do nich ciemne energie symbiontów i białe energie wejść. W związku z tym każdy człowiek jest tylko narzędziem w grze tych tajemniczych istot. Tylko z tej racji, że Hektor był szwagrem Hadriana, mógł się on czuć bezpiecznie ze swoimi poglądami, które zaczerpnął przed laty od wędrownego maga. Każdy innowierca albo zaprzeczający istniejącemu porządkowi publicznemu skazywany był od razu na śmierć. Z jednej strony Hadrian nie chciał uczynić swojej siostry wdową, z drugiej był wyraźnie zainteresowany tym, co szwagier miał mu do powiedzenia. To było coś zupełnie innego, niż dotychczas słyszał.

Teraz w Egipcie wierzymy w jednego boga, boga Słońce zwanego Atonem – mówiło prawo. Wszystko za sprawą faraona Amenhotepa IV, który wraz z prowadzeniem nowej religii przyjął imię Echnaton. Wcześniej – pomyślał – czciliśmy wielu bogów na czele z Amonem. Teraz karnakijscy kapłani Amona musieli podporządkować się decyzji Echnatona. Wszystkie stare wierzenia musiały odejść w zapomnienie. Wiara w boga Słońce to początek nowej ery w Egipcie. Oczywiście wierzymy poza tym w duchy różnej maści – zdawał sobie sprawę kapłan – ale to, co mówił Hektor było dla niego pewną nowością. Szwagier mówił bowiem także o jednym jedynym bogu, lecz nie tylko nie utożsamiał go ze Słońcem, a twierdził wręcz, że ów bóg pozwala doświadczać ludzi różnymi obciążeniami ducha – symbiontami, wejściami oraz ich pochodnymi – pogryzieniami i zatruciami. I choć Hadrian nie był w stanie od razu wszystkiego pojąć, był na tyle zachęcony, by samemu dokładnie przyjrzeć się tej sprawie.

Strażnicy wprowadzili więźnia. Chłopiec miał na sobie karmazynową szatę i był bez obuwia. Nie jadł poprzedniego dnia, zgodnie z poleceniem Hadriana, więc z pewnością był wygłodzony. Taki prędzej powie prawdę – miał powiedzieć do strażników kapłan.

– Czy mogę dostać trochę wody? – zaczął chłopiec.

– To zależy od ciebie. Musisz najpierw odpowiedzieć na moje pytania. Chodzi o twoje życie. Zdajesz sobie sprawę?

– Tak.

– Jesteś oskarżony o zdradę faraona i naszego boga – kontynuował Hadrian – a to grozi śmiercią. Co masz na swoja obronę? – zapytał i przypomniał sobie słowa swojego przełożonego, najwyższego kapłana Egiptu, Horusa: To od ciebie, Hadrianie. będzie zależało, czy głowa twoja czy też tego chłopca będzie wystawiona na wydziobanie przez kruki. Wyrok może być tylko jeden, chyba że znowu będziesz się próbował unieść honorem.

Horus nawiązał do historii z poprzedniego roku, kiedy Hadrian wypuścił innego chłopca, który nie chciał przyjąć nowego boga Słońce i nadal trwał przy starych egipskich wierzeniach. Tu sprawa wyglądała jednak inaczej. Chłopiec w karmazynowej szacie nie tylko negował dawnych bogów, ale także boga Słońce.

– Nic nie mam na swoją obronę – odparł chłopiec – ale ja także wierzę w jednego boga.

– Doprawdy? – zdziwił się kapłan – A cóż to za bóg?

– Mój bóg nie ma kształtu. Jego się czuje. Nie można go zobaczyć.

– Bzdura! – odparł Hadrian – Wygadujesz głupstwa, chłopcze. Bóg, który nie ma kształtu? – zapytał kapłan i przypomniał sobie słowa szwagra z poprzedniego wieczoru: „Ten niewidzialny bóg doświadcza ludzi na różne sposoby. Daje ich pod wpływ białych lub ciemnych energii, gdyż tylko w ten sposób ich dusze mogą się rozwijać. To dusze tych ludzi zgadzają się same na przyjęcie symbionta lub wejścia. Nikt ich do tego nie zmusza.”

Chłopiec nic nie odpowiedział. Hadrian spojrzał na niego. Na twarzy młodzieńca nie było widać przerażenia zaistniałą sytuacją. A może ma on coś wspólnego z tym, o czym opowiadał mi Hektor? – zapytał sam siebie kapłan. Postanowił go o to zagadnąć.

– Opowiedz mi zatem o tym bogu, zanim wydam wyrok w twojej sprawie.

– Dobrze, Panie. Mój Bóg to Bóg sprawiedliwy. Wszyscy tak naprawdę go znają. Mają go w swoich sercach. Mogą wyznawać inne widzialne bóstwa, lecz tak naprawdę tylko on jest prawdziwy.

W sercach – szepnął kapłan. To sprawdźmy, czy myślimy o tym samym. Zaraz się przekonamy – powiedział do siebie.

– Co wiesz o białych i ciemnych energiach? – spytał Hadrian.

– Skąd o tym wiesz, Panie? – zapytał zaskoczony chłopiec.

– Mam swoich szpiegów. Więc co wiesz?

– Niewiele, Panie. Mag mówił, że można to sprawdzić za pomocą wahadła. Te energie to realne byty.

– Jak znajdę tego maga?

– Nie znajdziesz, Panie.

– Niby dlaczego?

– On potrafi przewidzieć zagrożenie. Unika ludzi, którzy mogą zrobić mu krzywdę.

Nic nie szkodzi – pomyślał Hadrian – zapytam jeszcze o to Hektora. Kapłan nie miał więcej pytań, więc postanowił dać chłopcu jeszcze ostatnią szansę.

– Posłuchaj, nie chcę cię skazywać na śmierć. Odwołaj to, co powiedziałeś, i uznaj naszego jedynego boga Słońce, a jeszcze dziś wrócisz do domu – to powiedziawszy spojrzał ponownie na twarz chłopca. I tym razem nie było widać na niej lęku.

– Nie mogę, Panie. Skłamałbym wobec własnej duszy!

– Chcesz umrzeć tak młodo?

– To i tak nie ma znaczenia. Prawdziwe życie jest tam, a nie tu. Tu tylko doświadczamy.

Hadrian nie mógł zrozumieć postępowania chłopca. Sam wielokrotnie kłamał w życiu. Gdyby nie kłamstwo, nigdy nie awansowałby w hierarchii społecznej, ba, nigdy nie byłby kapłanem. Nie wiedział, co robić. Nie chciał, ot tak, pozbawiać chłopca życia. Postanowił poczekać z werdyktem na kolejny dzień. Porozmawiam jeszcze z Hektorem – pomyślał – muszę się dowiedzieć więcej o tym bogu i magu. Horus dał mi czas do jutra w południe. Najwyżej zapłacę z własnej kieszeni za kolejną noc pobytu chłopca w celi.

– Zabrać go! – krzyknął do strażników – Wyrok zapadnie jutro po śniadaniu. Strażnicy chwycili chłopca z obu stron i wyprowadzili z sali. Gdy zamknęli bramę, kapłan wstał z krzesła i wyszedł na balkon, z którego rozpościerał się widok na miasto. Był piękny słoneczny dzień. Willowa dzielnica urzędnicza Achetaton tętniła życiem. Pośród budowli państwowych i warsztatów robotniczych przewijała się duża masa ludzi. Kapłan skupił swój wzrok na pracownikach kopalni alabastru udających się w kierunku Nilu, a następnie wrócił do stołu z dokumentami.

Twój los w tym, co powie mi Hektor, chłopcze – szepnął do siebie – W tym, co powie mi Hektor – powtórzył.

Zapadł już zmierzch, kiedy Hadrian wszedł do ogrodu swojej siostry i jej męża. To również i tu rozmawiał z Hektorem poprzedniego wieczoru. Ogród kwiatowy otoczony był przez drzewka oliwne i figowe. Usiadł przy jednym z nich i czekał na szwagra. Przypomniał sobie sen z ostatniej nocy, jak przyjmuje rodzinę z Teb w swojej willi. Wita się z nimi w bramie. Niektórych twarzy nie zna. Wszyscy goszczą się przy stole w jego ogrodzie, ale bez niego! On nie bierze w tym udziału i nie wie, dlaczego?

Nagle Hektor zbliżył się do niego od strony drogi.

– Myślałem, że jesteś w domu?

– Byłem jeszcze w mieście u znajomego – odparł Hektor.

– Posłuchaj, musisz mi powiedzieć więcej o tym magu. Chcę się z nim spotkać – rzekł stanowczo kapłan.

Hektor zauważył jego zdenerwowanie.

– Uspokój się! O co chodzi?

– Powiedz tylko, jak się mogę z nim spotkać?

– To nie będzie takie łatwe. Mag nigdy nie zapowiada, kiedy przybędzie. Poza tym mówią, że ma dar rozpoznawania ludzi i nie spotyka się z każdym.

– Jak to?

– Ma stale przy sobie srebrne wahadło. Z jego pomocą potrafi odczytać, który człowiek jest dobry, a który zły.

– Chcę mu zadać tylko kilka pytań. Powiedziałeś mi o tych symbiontach i… Jak się to nazywa?

– Wejścia.

– No tak. Jak mam to rozumieć? Czy to jakiś świat równoległy, czy tak?

– Z tego co wiem, to tak. Ale to inny świat niż nasz. Tam istnieją tylko energie duchowe.

– Posłuchaj, mam więźnia, który zdaje się być zwolennikiem teorii tego maga. Mówi coś o niematerialnym bogu.

– Tak, to prawda. Nie mówiłem ci o tym, by cię nie drażnić.

– Jesteśmy rodziną, Hektorze. Nie zdradziłbym cię. Jak myślisz? Czy chciałbym skazać na śmierć męża mojej siostry, która w dodatku jest szczęśliwa? Powiedz mi tylko, czy ty również wierzysz w tego boga?

– Tak, Hadrianie. Wygląda na to, że mag nas nie oszukuje. Musimy jednak pozostawać w ukryciu.

– Co rozumiesz przez „my”?

– Twoja siostra, moja żona, także wierzy magowi.

– Ilu was jest, Hektorze?

– Na razie kilka osób. Siostra twa poprosiła mnie, bym delikatnie wspomniał ci o magu i o tym, co powiedział, żeby zobaczyć twoją reakcję.

– No dobrze. To jak mogę się z nim spotkać?

– Jeśli uzna cię za człowieka prawego, sam się u ciebie zjawi.

– Jak to?

– On umie też czytać w myślach. Wahadło potrafi mu wskazać, co dany człowiek myśli. Powiedz mi, Hadrianie, jak wygląda ten więzień?

– To młody chłopak w karmazynowej szacie.

– Znam go. To Luderus. Jeden z nas.

– Sprawia wrażenie wolnego od wszystkiego – rzekł kapłan.

– Tak jest w istocie. Ta wiara wyzwala od wszystkiego złego. Zaczynasz żyć na nowo, wolny od strachu. Co chcesz z nim zrobić?

– Jeszcze nie wiem. Dlatego chciałbym porozmawiać z twoim magiem. Wiem, że nie jesteś wobec mnie szczery. Na pewno macie umówione terminy spotkań.

– Ależ nie! – gwałtownie zaprzeczył Hektor.

– To nie jest jednak istotne – kontynuował Hadrian – powiedz mu, że chcę się z nim spotkać. Czy wyrażam się jasno?

Hektor poczuł presję ze strony szwagra. Nie miał innego wyjścia, musiał umówić spotkanie.

– Bądź cierpliwy, Hadrianie, poinformuję cię niebawem, kiedy mag się znowu zjawi.

– Jutro rano, to mój ostateczny termin. Inaczej w południe chłopiec zginie – zagroził kapłan.

– Zrobię zatem wszystko, co w mojej mocy, by…

– A więc dobrze. Bywaj, szwagrze! – odparł Hadrian i zniknął za drzewami, nie pozwalając dokończyć mu myśli.

Hektor zjawił się nazajutrz w wielkiej sali przed mosiężną bramą. Był niespokojny. To od niego, od tego, co powie szwagrowi, zależy życie chłopca – pomyślał. Strażnik poinformował Hadriana o nadejściu gościa. Mosiężna brama otworzyła się i Hektor wszedł do środka. Hadrian wezwał go, unosząc prawą dłoń ku górze i machając nią w swoim kierunku. Ten uśmiechnął się i podszedł spokojnym krokiem do stołu wypełnionego przeróżnymi dokumentami.

– Jak się mają sprawy? – zaczął Hadrian – Kiedy zobaczę się z magiem?

– Nie mam dobrych wieści, Hadrianie. Mag nie zobaczy się z tobą.

– Naprawdę? Dlaczego? Czyż obojętne jest wam życie chłopca?

– Nie jest obojętne.

– A więc o co chodzi?

– Mag zapytał swoje wahadło o ciebie.

– Widziałeś się z nim jeszcze wczoraj? No i co powiedziało owe wahadło? – zapytał z ironią w głosie.

– Hmm, że działasz na ciemnych energiach. – rzekł niepewnie Hektor.

– Na ciemnych energiach? A cóż to znaczy? – roześmiał się Hadrian.

– Masz bardzo dużego symbionta na ciele buddialnym. To taki ciemny pomocnik, który zwalcza białą energię. Poluje na nią.

– Nic nie rozumiem. Mów dalej, szwagrze.

– To znaczy, że zamierzasz zabić tego chłopca. On działa na białych energiach.

– To już zależy od rozmowy z magiem. Jak widzisz, nie życzy sobie ze mną rozmawiać, tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak stracić niewiernego. On sam nie chce się bronić ani tłumaczyć, jego wichrzyciel również nie ma na to ochoty. Co mi pozostaje?

– Skoro tak, to wyznam ci prawdę, Hadrianie. Tylko raz w życiu widzieliśmy się z magiem. On już tu nie wróci. To on nauczył mnie posługiwać się wahadłem – powiedział znowu niepewnie i dodał – To ja jestem tym, jak to nazywasz, wichrzycielem.

– Ty? – uniósł się Hadrian – Jak śmiesz mnie okłamywać?

– Ja także działam na białych energiach, więc naturalną rzeczą jest twoje rozdrażnienie, a właściwie nie twoje, tylko twojego symbionta.

– Precz mi z oczu! – wrzasnął kapłan.

– Zanim odejdę, musisz mnie jeszcze wysłuchać, Hadrianie – rzekł tym razem śmielej Hektor – Ocal chłopca, jest jeszcze młody…

Kapłan przerwał mu:

– Ty już całkiem zwariowałeś! – znowu krzyknął – To, że jesteś mężem mojej siostry, wcale nie znaczy, że będę spełniał wszystkie wasze zachcianki. Do tej pory was chroniłem, ale…

– Weź w takim razie mnie zamiast chłopca – rzekł Hektor.

– Ty głupcze! – odparł kapłan – wiesz, że tego nie zrobię, bo to oznaczałoby też śmierć dla mojej siostry i waszych dzieci. Mam nóż na gardle. Najwyższy kapłan Horus chce dziś w południe głowy. I nie ma to dla niego żadnego znaczenia, czy będzie to głowa moja czy tego chłopca. Ktoś dziś umrze, i to ode mnie zależy, kto…

– Wahasz się, Hadrianie. Nie jesteś pewien boga Słońce. Gdybyś w to wierzył, już dawno zapadłby wyrok.

– Zamilcz! Nie ułatwiasz mi tego, szwagrze. Oj, nie ułatwiasz – rzekł wyraźnie zasmucony i dodał:

– Nie ma wyjścia. Chłopiec musi umrzeć.

– Próbuję ci wyjaśnić, Hadrianie. To nie ty tego chcesz, tylko twój symbiont.

– Przestań gadać głupoty! Jeśli tego nie zrobię, sam zginę. Jestem kapłanem i służę faraonowi. A to jest bunt przeciwko niemu i naszemu bogu. Widzisz, szwagrze, życie na tym świecie ma swoje reguły i zasady, i jeśli ich nie przestrzegasz, giniesz przed czasem…

– Co zatem zrobisz?

Hadrian spojrzał na srebrne wahadło wiszące na szyi Hektora, następnie wstał i ruszył w kierunku balkonu. Słońce zbliżało się ku południowi. Przypomniał sobie sen z młodości, w którym to zabił kogoś w gniewie i został złapany na gorącym uczynku przez świątynnych strażników. Następnie postawiono go przed sądem i skazano na karę śmierci. W tym momencie coś przeszywająco zagwizdało mu w uszach i nogi ugięły się pod nim. Po chwili ujrzał przed oczami ciemne plamy i upadł na posadzkę.

Część druga

Dusza B zawiera umowę z Duszą A

Elektorat Saksonii, Klasztor Marientron w Nimbschen, XVI wiek.

Wieczorna kompleta dobiegła końca. Katarzyna otworzyła energicznie żelazne drzwi swojej celi i weszła do niej pośpiesznie. Było to niewielkie pomieszczenie z maleńkim otworem okiennym w prawym górnym rogu. W jego lewym kącie znajdowało się metalowe łóżko, a na prawo od niego mały klęcznik. Na ścianie nad klęcznikiem wisiał drewniany krzyż. Pomieszczenie było dość jasne, gdyż o tej porze księżyc świecił wyjątkowo mocnym światłem. Wszystkim mniszkom przysługiwały podobnej wielkości kwatery, poza naturalnie opatką Małgorzatą. Przeorysza dysponowała nieco większą celą z racji zajmowanego urzędu. Stała bowiem na czele klasztoru cysterianek, jednego z niewielu żeńskich zakonów przestrzegających ściśle reguły św. Benedykta.

Opactwo sióstr położone było pośród licznych pól uprawnych, stanowiących jego dobra. Budynki klasztorne otoczone były wysokim kamiennym murem, który symbolicznie oddzielał życie zakonne od życia świeckiego. Symbolicznie, ponieważ siostry wychodziły poza mury klasztoru, aby pracować w polu. Patronką opactwa była święta Lutgarda z Tongeren, cysterka flamandzka z przełomu XII i XIII wieku. Reguła zakonu opierała się na powrocie do ewangelicznej prostoty i praktyki ubóstwa. Mniszki miały być pokutniczkami, które odsuwają się od świata doczesnego, żyją w samotności i ciszy. Poza tym musiały być samowystarczalne. Prowadziły własne gospodarstwa, uprawiały ziemię. Hodowały bydło i karpie, a także produkowały wino.

Do pomocy miały pochodzące z wielodzietnych rodzin dzieci, które często oddawano do zakonu z powodu biedy. W tym wypadku były to dziewczynki, natomiast do klasztorów męskich posyłano chłopców.

Oprócz pracy zgodnie z dewizą świętego Benedykta, Ora et labora, do obowiązku zakonnic należała całodzienna modlitwa . Każdy dzień zaczynał się jutrznią i mszą świętą. Przed obiadem siostry odmawiały modlitwę południową, wieczorem przed kolacją nieszpory, natomiast przed snem kompletę. Czas między modlitwami wypełniony był przez pracę.

Katarzyna zrzuciła habit, włożyła długą białą bawełnianą koszulę, sięgającą aż po kolana, i położyła się do łóżka, lecz nie mogła zasnąć. Pogrążyła się w niespokojnych myślach. Zaczęła zastanawiać się nad tym, co dziś po obiedzie usłyszała od swojego znajomego, mnicha Konrada, należącego do zakonu augustianów w Wittenberdze. Raz na tydzień mnich odwiedzał klasztor z kupcem Janem. Kupiec załatwiał swoje interesy z przeoryszą, a Konrad w tym czasie spowiadał siostry zakonne i pracujące dla nich dziewczęta. O ile z innymi mniszkami i młodzieżą swój kontakt ograniczał tylko do sakramentu pokuty, o tyle często podczas spowiedzi rozmawiał z Katarzyną, która od czasu do czasu wypytywała go o świat poza murami klasztoru. Okazało się – w świetle tego, co mówił Konrad – że pewien mnich z Wittenbergi ostro sprzeciwił się miejscowemu biskupowi. Wywiesił na drzwiach miejscowego kościoła 95 tez przeciwko nauce papieża. Dodatkowo zwolennicy zakonnika rozprowadzili po całym mieście ulotki z owymi tezami. Wieści od Konrada wywołały w niej poruszenie. Mnich wręczył jej arkusz papieru i poprosił, żeby ukryła go pod habitem. Miała go przeczytać dopiero wtedy, gdy będzie już sama w celi po wieczornej komplecie. Tak też uczyniła. Światło księżyca dobiegające do ciemnej celi umożliwiało odczytanie łacińskich słów spisanych na arkuszu. Podeszła bliżej okna i spojrzała w kartkę. Były tam cztery hasła:

Sola scriptura, Solus Christus, Sola gratia, Sola fide.

Znała łacinę, ale nie rozumiała do końca znaczenia tych haseł. Zapytam o to Konrada podczas kolejnego spotkania – powiedziała cicho i położyła się do łóżka.

Pochodziła z rodziny chłopskiej i już od dziecka była przeznaczona przez nią na zakonnicę. Rodzice Katarzyny klepali biedę. Większość dochodów czerpali z uprawy ziemi. Pieniędzy z tego było niewiele. Ledwo starczało dla nich, a urodziła im się przecież piątka dzieci –  dwóch synów i trzy córki. Wszystkie córki w wieku 6 lat oddali na wychowanie do zakonu, w zamian za pomoc klasztoru, przede wszystkim w postaci jedzenia dla rodziny. Wszystkie córki posłali więc do cysterianek. W przyszłości miały zostać mniszkami. Te sześcioletnie dzieci musiały pracować na swoje utrzymanie, pracując jednocześnie na potrzeby zakonu. Tylko Katarzyna dożyła wieku dojrzałego. Jej starsza siostra zmarła w wieku 13 lat wskutek silnego przeziębienia. Młodsza natomiast utonęła niedługo potem w pobliskiej rzece. Nie wiadomo, czy był to wypadek czy samobójstwo.

Jak co tydzień w środę augustianin z kupcem wjechali na teren opactwa trzykołowym wozem ciągniętym przez dwa siwe konie. Wszystkie mniszki przebywały w tym czasie w klasztornym kościele. Katarzyna odmawiała wraz z innymi siostrami modlitwę południową. Potem wszystkie zakonnice udały się do refektarza na wspólny obiad. Tradycyjnie po posiłku mnich Konrad spowiadał siostry w kaplicy klasztornej. Katarzyna była tego dnia szczególnie podekscytowana. Czekała na nowe wieści z Wittenbergi. Kiedy przyszła jej kolej, zbliżyła się do konfesjonału, pozdrawiając mnicha po łacinie:

– Dominus tecum.

– Et cum spiritu tuo – odparł Konrad.

Uklękła w konfesjonale przed kapłanem i spojrzała w jego stronę. Widziała go przez dziurki wyżłobione w okienku lipowego konfesjonału. Rozpoznał ją po głosie:

– Witaj Katarzyno!

– Witaj Konradzie!

– Przeczytałaś wiadomość?

– Tak, ale niewiele z tego rozumiem.

– To owiane jest jeszcze tajemnicą, ale na tych czterech hasłach będzie opierać się nowy kościół.

– Nowy kościół? – spytała zdziwiona.

– Tak, Katarzyno. Powstanie nowy kościół.

– Jak mam to rozumieć, Konradzie?

– Mój brat z zakonu, Marcin, chce odłączyć kościół niemiecki od Rzymu, który uważa za siedlisko zła, a samego papieża za sługę Szatana.

– Dlaczego? Co takiego się wydarzyło, o czym tu nie wiemy?

– Brat Marcin często jeździ po różnych opactwach i biskupstwach. Był świadkiem, jak biskupi i księża za pieniądze odpuszczają ludziom kary czyśćcowe. Wszystko dzieje się za przyzwoleniem papieża. Dla nas jest to niedopuszczalne.

– Jak to dla was?

– Uważam, że brat Marcin ma rację. Część braci z klasztoru go popiera. Ja również.

– Wyspowiadasz mnie?

– Nie, Katarzyno, nie będę już cię spowiadać.

– Dlaczego?

– Brat Marcin twierdzi, że chrzest zmywa z nas grzech pierworodny, choć go nie likwiduje, gdyż totus homo peccator est, dlatego nie ma potrzeby spowiedzi indywidualnej. To tylko wymysł kapłanów, by trzymać wszystkich ludzi w strachu przed Bogiem, a właściwie w zniewoleniu i strachu przed kościołem.

– Ale matka przełożona mówi…

– Matka Małgorzata okłamuje was, ale i samą siebie. Nie należy jej jednak za to winić. Sama została oszukana – przerwał jej i dodał – Pomyśl, czy wstąpiłabyś do klasztoru, gdyby nie bieda w rodzinie? Oni to nazywają powołaniem, naznaczeniem do służby Bogu. Jednak to oszustwo, Katarzyno. Oszukali nas wszystkich. Mnie również.

– Czy to znaczy, że nie wierzysz już w naszego Pana Jezusa Chrystusa?

– Oczywiście, że wierzę. Nawet bardziej niż wcześniej, jeśli mogę tak powiedzieć.

– Co oznaczają te łacińskie hasła, które mi wręczyłeś?

– To na nich będzie opierać się nowa wiara. Najważniejsze z nich to Solus Christus, które mówi, że zbawienia możemy dostąpić tylko przez samego Chrystusa. Nie potrzebujemy do tego żadnych pośredników w postaci papieża i kapłanów. Sola gratia oznacza, że będziemy zbawieni przez Bożą łaskę, a nie za sprawą naszych uczynków. Sola fide mówi, że wystarczy nam sama wiara w Boga, pełne zaufanie mu, a nie uczynki. Dobre uczynki bez wiary są nic nie warte. W myśl tej zasady wszyscy wierzący będą zbawieni. Sola scriptura lub Solum verbum oznacza, że tylko Pismo Święte, to co jest tam zawarte, mówi nam o Bogu. Tak więc wszelkie inne rzeczy typu spowiedź, odpusty czy nasze wspólnoty zakonne jest sprzeczne ze Słowem Bożym.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Konradzie?

– To, że my w pewnym sensie, ja jako mnich, a ty jako mniszka, bluźnimy przeciwko Bogu. Bóg wcale nie wymaga od nas czystości, ślubowania celibatu, mieszkania samotnie w celach. No powiedz sama, dobrze się z tym czujesz?

– Ja byłam przeznaczona od dziecka…

– Właśnie! – przerwał jej – Zdecydowano za ciebie. Ty nic nie musisz, Katarzyno. To nie był twój wybór. Myślisz, że to miłe Bogu, jeśli coś robi się z przymusu?

– Chyba nie – rzekła niepewnie całkowicie rozkojarzona.

– Musimy kończyć na dziś, Katarzyno, muszę wyspowiadać jeszcze pozostałe siostry. Więcej informacji przekażę ci za tydzień. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Idź z Bogiem.

– Dobrze. Z Bogiem, Konradzie.

Jego słowa zrobiły ogromne wrażenie na niej. Nie dawała mu nigdy tego po sobie poznać, ale miała podobną wizję wiary, z tą tylko różnicą, że ona odrzucała praktycznie wszystko to, o czym mówiło Pismo Święte. To była jej tajemnica. Oczywiście, wierzyła w Boga, ale nie utożsamiała go z bogiem z Pisma Świętego. Jej Bóg był czymś więcej. Dotyczył wszystkich ludzi, i wcale nie trzeba było czytać Starego i Nowego Testamentu, żeby być jego godnym. Był stworzycielem wszystkiego, więc nie mógł wyrzec się swojego stworzenia. Od momentu otrzymania ślubów zakonnych wiedziała, że to, co się dzieje w klasztorze, nie ma nic wspólnego z Bogiem, jej Bogiem, że coś jest nie tak… Czuła to całą sobą, i było to tak silne, że każdego dnia dawało znać o sobie. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed ucieczką z klasztoru, było widmo hańby, które spadłoby na jej rodzinę. A teraz zjawił się ów mnich i mówił jej o nowej wierze. Pojawiła się okazja, by opuścić klasztor. Czy to znak od Boga, jej Boga? – pytała samą siebie. Mój Bóg jest jednak inny od ich Boga, zarówno od Boga papieża, jak i Boga mnicha Marcina. Nikomu o tym jednak nie powie.

Minął kolejny tydzień. Tym razem nie była tak podekscytowana na spotkanie z Konradem. Czuła silne emocje, ale były one wywołane przez zdenerwowanie, a nie jak wcześniej przez oczekiwanie na nowinki z Wittenbergi.

– Gloria Patri et Filio et Spiritui sancto.

– Sicut erat in principio et nunc et semper et in saecula saeculorum.

– Witaj Katarzyno!

– Witaj Konradzie!

– Muszę ci dziś coś powiedzieć. Czas działać. Lada moment wszystkie klasztory przestaną istnieć. Powiedz mi, czy chcesz jeszcze dziś opuścić opactwo?

– Dziś? Ale…

– Tak, wiem, nie uprzedziłem cię – przerwał jej – sądziłem, że tak będzie lepiej, inaczej mogłabyś się rozmyślić. Strach, który wpajano ci przez lata, wziąłby górę.

– Załóżmy, że się zgodzę. Co potem?

– Zamieszkasz ze mną. Mam dom na wsi. Dzielę go wspólnie z bratem Marcinem. Chcę, żebyś została moją żoną. Kocham cię od samego początku. Od razu wiedziałem, że jesteś inna.

Była bardzo zaskoczona tym wyznaniem. Wprawiło ją to w wielkie zakłopotanie. Wiedziała, że to dziwne, iż mnich zamiast jej spowiadać prowadzi z nią od dłuższego czasu zwykłe rozmowy o życiu. Czy robił to też z innymi siostrami? – zastanawiała się. A może rzeczywiście była tylko ona. Być może to on potrzebował się spowiadać, wygadać, i to ją traktował jako przewodnika. A może to była przyjaźń, braterstwo dusz? A teraz on wyznaje jej miłość? Czy jestem wolna w swoich wyborach? Co mam zrobić? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania.

Przypomniała sobie rozmowę z nim sprzed kilku tygodni, kiedy rozprawiali o wolnej woli człowieka. Według brata Marcina człowiek nie ma wolnej woli, jest jak zwierzę, kieruje się tylko instynktem, pragnie i pożąda. Konrad zacytował wtedy jego słowa:

„Ludzie się nie zmieniają. Źli pozostają kanaliami, dobrzy pozostają głupcami.”

Nie potrafiła zgodzić się z tymi słowami. Wierzyła w to, że Bóg stworzył dusze dla ich dobra, i że to my jako dusze wybieramy sobie życie w ludzkich ciałach i jego doświadczanie. Jej Bóg pozwala duszom doświadczać, zarówno dobre, jak i złe rzeczy. Dzięki temu dusze mogą się rozwijać. Tak rozumiała sens życia na tym świecie. Nie mogła zgodzić się z poglądem brata Marcina oraz z popierającym go Konradem, że człowiek nie ma wolnej woli. Owszem – przyznawała – osobowość ludzka nie dysponuje wolną wolą, ale na to zgodę wyraziła wcześniej dusza, która według niej miała wolną wolę. Zgadzała się bowiem przyjść na ten świat w konkretnym ludzkim ciele, aby przeżywać konkretne doświadczenia.

Poza tym przyznawała obu braciom augustianom rację w stwierdzeniu, iż nie może być tak, że wierni mają się zgadzać we wszystkim tym, co mówią katoliccy kapłani. Cieszyło ją to, że brat Marcin pracuje nad przetłumaczeniem Pisma Świętego bezpośrednio z języka greckiego na niemiecki. Tak, to był znak nowych czasów. Nie będzie już żadnych tajemnic. Jej znajomość łaciny pozwoliła odkryć prawdziwego Boga oraz odrzucić fałszywego. Podrobionego boga poznała dzięki łacińskiemu tłumaczeniu Pisma Świętego przez Hieronima ze Strydonu. Miała więc nadzieję, że tłumaczenie brata Marcina pomoże i innym ludziom odkryć prawdę. Tylko życie zgodne z naturą – myślała – jest prawdziwym życiem. Marcin i Konrad mówili, że wystarczy sama wiara. Ona była tego samego zdania, ale dla niej Bóg i prawda nie miały nic wspólnego nie tylko z Bogiem papieża czy Bogiem mnicha Marcina, ale również z Bogiem jakiegokolwiek innego kultu. Nikomu o tym nie powie. To stanowiło dla niej prawdziwy Ordo et pax i miało pozostać jej tajemnicą aż do śmierci.

Był zniecierpliwiony. Czekał na jej odpowiedź. Widział, że się waha.

– Nie spodziewałaś się tego, prawda?

– Propozycji ucieczki z klasztoru może i tak. Twoje wyznanie zaskakuje mnie jednak.

To dlatego chcesz mnie uprowadzić z klasztoru – pomyślała – masz osobistą motywację. A może rzeczywiście on mnie kocha? Nie, to działo się dla niej za szybko. Chciała się wydostać z opactwa, ale nie myślała wcale o poślubieniu go. Mam skłamać? – myślała – po to tylko, by mnie stąd zabrał, a potem zobaczymy? Prędzej czy później będę musiała sobie znaleźć męża. Kobieta na tym świecie ma o wiele trudniej bez mężczyzny, ale czy Konrad będzie dobrym mężem? Poza tym ona nic do niego nie czuje, tylko zwykłą sympatię.

– Dobrze, Konradzie, zgadzam się. Zabierz mnie stąd!

Konrad uśmiechnął się do niej i powiedział:

– Zobaczysz, Katarzyno, wszystko będzie dobrze. Zaraz po spowiedzi idź do wozu kupca Jana i ukryj się między workami. Tak cię stąd wywieziemy. Idź z Bogiem, kochana…

Część trzecia

Ostatnia umowa między duszami

Druga Rzeczpospolita Polska, Lublin, 1942 rok.

Wiadomość podana przez polskie radio zaniepokoiła ją. Z jednej strony nienawidziła Hitlera i jego chorej ideologii ras wyższych, ale z drugiej strony bała się reakcji Andreasa na to, co miała mu do powiedzenia w związku z tym, co usłyszała w radio. Wiedziała w głębi duszy, że ciężko go będzie przekonać, znając jego dotychczasowe nastawienie do sprawy. Mimo tego postanowiła spróbować.

Minęło już dwadzieścia minut od „Porannych sygnałów dnia”, znanego wszystkim Polakom programu radiowego, w którym informowano społeczeństwo II RP o najnowszych wydarzeniach z linii frontu, a on nadal nie dzwonił. Przecież musiał wiedzieć o tym wcześniej – myślała Anna – dużo wcześniej od dziennikarzy zarówno z Rzeszy, jak i z Polski. Praca w wywiadzie i kontakt z najwyższym niemieckim dowództwem sprawiały, iż wiedział z przynajmniej kilkudniowym wyprzedzeniem o działaniach sztabów wojennych III Rzeszy i II RP. Poczekam – pomyślała. I tak dziś zamierzała zostać w domu.

Była niedziela, dzień wolny od pracy. Koniec marca 1942 roku odznaczał się szczególnie dobrą słoneczna pogodą w Lublinie. Nie miała jednak w planach iść tego dnia do kościoła i na krótki spacer po parku. Choć była wychowana w rodzinie chrześcijańskiej, wierzyła w reinkarnację. Zwykle chodziła w niedzielę do kościoła tylko dlatego, aby uspokoić szczególnie przewrażliwioną na punkcie katolickiej religii mamę, która uważała wiarę w Chrystusa za tradycję nie tylko polską, co przede wszystkim za święty rodzinny zwyczaj. Matka Anny twierdziła, że w jej rodzinie byli zawsze sami katolicy. Widząc zaciekawienie córki wschodnią duchowością, niekoniecznie związaną z chrześcijaństwem, często przypominała jej o tym. Tak, to pod wpływem Andreasa zaczęła interesować się ezoteryką, która była bardzo popularna wśród elity niemieckiej. To od niego otrzymała na urodziny 78 Kart Transerfingu. Jak się potem okazało, Niemcy brali z ezoteryki tylko to, co im pasowało do ich ideologii wyższej rasy, natomiast Anna na podstawie tego, co wyczytała u Zelanda, nie miała już żadnych wątpliwości, że świat, życie, istnienie tu na Ziemi to tylko kolejne cykle reinkarnacyjne.

Kolejna informacja z Sygnałów dnia ścięła ją z nóg. Potwierdziła w zasadzie tą pierwszą. Siadła na drewnianym krześle przy stoliku w kuchni i zapaliła papierosa. Kuchnia była jednym z trzech pomieszczeń jej małego mieszkania w centrum Lublina. Stolik mieścił się przy oknie, z którego rozpościerał się piękny widok na Stare Miasto. Świst czajniczka z kuchenki zerwał ją ponownie na nogi. Z naczynia dobywała się wodna para. Espresso było gotowe. Mała łyżeczka kawowego proszku zmieszana z waniliowym aromatem i odrobiną mleka – przepis od włoskiej koleżanki z Florencji – to od tej napojowej kompozycji zaczynała dzień, ale w odróżnieniu od Włochów nie zajadała się przy tym miniciasteczkami.

Wlewając kawę do małej białej filiżanki, zaciągnęła się papierosem, gasząc go następnie w ciemnozielonej popielniczce. Zawsze radziła się Kart Transerfingu w trudnych chwilach. Niech one mi coś podpowiedzą – pomyślała. Przetasowała talię i po chwili wyciągnęła kartę o nazwie Iluzja odbicia. Opis na karcie brzmiał:

„Człowiek podobny jest do kotka, który stojąc przed lustrem, nie rozumie, że widzi tam samego siebie. Wydaje Ci się, że jesteś we władzy okoliczności, których nie możesz zmienić. W rzeczywistości jednak jest to iluzja. Rekwizyt, który kiedy zechcesz, możesz łatwo zniszczyć. Nieświadomie chodzisz w zamkniętym kręgu: obserwujesz rzeczywistość – wyrażasz swój stosunek do niej – zwierciadło utrwala treść owego stosunku w rzeczywistości. Wychodzi zamknięta pętla sprzężenia zwrotnego: rzeczywistość kształtuje się jako odbicie obrazu Twych myśli, a obraz z kolei pod wieloma względami określany jest przez samo odbicie. Zasada zarządzania rzeczywistością polega na tym, by odwrócić ten krąg: patrzeć najpierw na siebie, a dopiero potem w zwierciadło.”1

Odłożyła kartę na stół. Tak – powiedziała na głos do siebie – Powinnam myśleć nie o tym, czego nie chcę, lecz o tym, czego pragnę. Nigdy na odwrót. Pociągnęła ostatni łyk kawy z filiżanki i wyjrzała przez okno na Stare Miasto. Myślała o dawnych czasach, o tym jak poznała Andreasa w Warszawie jesienią 1939 roku na koncercie Jana Kiepury. Przystojny niemiecki wojskowy od razu zwrócił na nią uwagę. Po tym jak Polska w marcu 1939 roku zawarła układ sojuszniczy z Niemcami i innymi państwami osi, przebywanie wyższych niemieckich wojskowych w Polsce było na porządku dziennym. Wcześniej pojawiali się równie często, ale byli to głównie najważniejsi politycy III Rzeszy: Goering, Goebbels i Ribbentrop. Od momentu zawarcia sojuszu polsko–niemieckiego w II RP pojawiali się także oficerowie Abwehry i Wehrmachtu. Wspólne interesy obu państw, cele wojskowe i gospodarcze sprzyjały również wspólnym imprezom kulturalnym oraz biesiadowaniu. Przypomniała sobie, że to po koncercie Kiepury Andreas zaproponował jej pracę sekretarki i tłumaczki w swoim lubelskim biurze. Język niemiecki znała ze studiów i, choć nie ukończyła ostatecznie germanistyki, posługiwała się nim na tyle dobrze, że bez problemu potrafiła tłumaczyć pisma z niemieckiego na polski.

Z myśli wybił ją głośno brzęczący dzwonek telefonu. To pewnie Andreas – pomyślała – Tak, to na pewno on. Podniosła słuchawkę i usłyszała jego zdenerwowany głos:

– Wiesz już?

– Tak. Słuchałam niedawno wiadomości w radio – odpowiedziała.

– Niech to szlag! – krzyknął – Mówili mi co poniektórzy, że Sosnkowski to w końcu zrobi.

– Wydajesz się być zaskoczonym. Nic nie wiedziałeś wcześniej? – zapytała.

– Nie wierzyłem jednak, że do tego dojdzie. Ty natomiast nie jesteś zaskoczona, prawda?

– Jestem tak samo jak ty – odparła.

Owszem, była zaskoczona, lecz w przeciwieństwie do niego było to pozytywne zaskoczenie. Informację o przejściu Polski na stronę aliantów odebrała z ulgą, jednocześnie czuła lęk i niepokój. Wiedziała, że to oznacza wojnę z Niemcami. Wcale się z tego nie cieszyła, ponieważ nie chciała stracić Andreasa.

– Co teraz będzie, Andreas? Z nami? Z tobą? Ze mną?

– Jeszcze dziś Fuehrer wyśle pewnie oddziały na granicę z Polską – odparł zasmucony. Było mu żal Polski. Wierzył mocno, że Niemcy razem z Polską będą panować niepodzielnie w Europie Środkowej i Wschodniej, przy pomocy Włoch zdobędą Afrykę, a potem wspólnie z Japonią opanują całą Azję. Ostatnim wrogiem do pokonania byłyby Stany Zjednoczone. Po zdobyciu Francji w 1939 roku i Wielkiej Brytanii na początku 1941 roku, to USA było głównym celem Hitlera na Zachodzie. Andreas zdawał sobie sprawę z tego, że tylko dzięki sojuszowi z Polską udało się tak szybko pokonać Francję, a potem Anglię. Mimo że Polska pozostała neutralna w wojnie z Zachodem, to zabezpieczała Niemcom wschodnią granicę, bowiem tam znajdował się wspólny wróg Hitlera i Sosnkowskiego – Związek Sowiecki. To głównie dzięki wsparciu Polski udało się także tak szybko zwyciężyć Stalina. Atak na ZSRS nastąpił w maju 1941 roku. Armia niemiecka i polska przy pomocy wojsk włoskich, węgierskich, rumuńskich, słowackich, bułgarskich i fińskich uderzyła z czterech kierunków. To całkowicie zaskoczyło Stalina. Nie spodziewał się klęski Wielkiej Brytanii, wspieranej przecież wojskowo przez Stany Zjednoczone, które wtedy oficjalnie nie wypowiedziały jeszcze wojny Niemcom. Tak więc w grudniu 1941 roku Niemcy i Polacy weszli do Moskwy. Jedni i drudzy byli bardzo zaskoczeni tym, co zastali w stolicy ZSRS.

Rosjanie wiwatowali na ich cześć. Na Placu Czerwonym znajdowało się kilkadziesiąt szubienic, a na jednej z nich wisiał Stalin. Nigdy nie zapomnę tego widoku – mówił często Andreas, który był wówczas jednym ze zdobywców Moskwy. Niemcy zaangażowali w wojnę na Wschodzie większość swoich sił. Rosjanie tak nienawidzili bolszewików, że sami postanowili wymierzyć im sprawiedliwość, nie czekając na nas. A teraz my wymierzymy sprawiedliwość Polsce – pomyślał Andreas i powiedział do Anny:

– Wyślę po ciebie samochód z moim kierowcą i ochroną. Zabieram cię do Niemiec. Zrównamy Polskę z ziemią! – krzyknął przeraźliwie.

Ton jego głosu wystraszył Annę. Kochała go, ale jednocześnie okłamywała, że będzie z nim na zawsze. Zwycięstwo nad wspólnym wrogiem ze Wschodu było wspaniałą rzeczą, ale Anna wiedziała, że Polacy nie będą chcieli walczyć z całym zachodnim światem. Nie wyobrażała sobie, tak jak większość Polaków, panowania hitlerowców w Europie. Ta niemiecka ideologia była od początku zła. My, Polacy – myślała – nie mieliśmy innej możliwości, jak sprzymierzyć się z Hitlerem w 1939 roku, po to tylko, by nas doszczętnie nie zniszczono. I to się w pewnym sensie udało. Pokonaliśmy nawet wspólnego wroga, jednak niebezpieczeństwo ze strony niemieckiego sojusznika było ciągle brane pod uwagę przez władze polskie, w przypadku kiedy Polacy odmówią pomocy Niemcom w wojnie z Zachodem. Tak też się i stało. Komunikat radiowy mówił wyraźnie:

„Naczelny Wódz Kazimierz Sosnkowski ogłosił, że Polska zrywa dotychczasowy układ sojuszniczy z Niemcami z marca 1939 roku i zawiera układ o nieagresji z USA.”

– Przeklęci Polacy! – usłyszała w słuchawce telefonu Anna – Chcą wyjść obronną ręką. Zemsta Fuehrera będzie jednak sroga! – powiedział rozwścieczony.

– Mylisz się – odpowiedziała – Nie możecie uderzyć na Polskę, gdyż musicie się bronić na Zachodzie. Lada dzień wylądują w Normandii sprzymierzone siły amerykańsko–brytyjskie. Polska będzie neutralna.

– Jak to neutralna? Wbijecie nam nóż w plecy! – wrzasnął na nią.

– Nie potrzebujemy wojny z wami. Z tego, co podano w polskim radio, wynika, że armia polska ruszy na Niemcy tylko w przypadku waszej agresji wobec nas – odparła.

– Robicie to samo, co w 1939 i 1940 roku. Wasza neutralność to taka polska specjalność. Potrzebowaliście nas tylko, żeby pokonać bolszewików.

– Przecież i Fuehrer pragnął tego. Pomogliśmy sobie wzajemnie.

– A teraz nas zdradzacie! Słuszność miał Himmler, kiedy mówił, że nie wolno ufać Polaczkom. On od początku nie wierzył w sojusz z Polską, ale Fuehrer zaślepiony najpierw Piłsudskim, potem Sosnkowskim, uparcie chciał was oszczędzić.

– To nie jest zdrada! – odparła – My nie chcemy po prostu umierać w przegranej sprawie. Wy chcecie z nas zrobić honorowych dawców krwi! Wojna z USA będzie przegrana!

– To się jeszcze okaże – rzekł Andreas.

– Przyjedź do Polski. Tu ci nic nie grozi – prosiła go – Nikt cię nie wyda za dezercję.

– Nie mogę – odparł – Ślubowałem. Wiedz, że po pokonaniu USA zajmiemy się Polską.

– Nie pokonacie ich, Andreas. Sam dobrze o tym wiesz. Pracujesz w wywiadzie. Wiesz jakimi siłami dysponują. To będzie rzeź! Skazujecie swój naród na śmierć.

Usłyszała, jak w tym momencie gwałtownie odłożył słuchawkę. Ponownie ogarnął ją niepokój. A więc to koniec – pomyślała – Niemcy są już skończone. Andreas albo zginie, albo dostanie się do niewoli i zostanie skazany. No ale może uda się jeszcze uratować Polskę?

Zapaliła kolejnego papierosa. Jakie to wszystko ma znaczenie w obliczu naszego krótkiego ludzkiego żywota? Owe zdobycie całego świata, by panowała w nim tylko jedna ideologia, ta nazistowska religia wielkiego mesjasza – zbawcy Niemiec, Adolfa Hitlera? – myślała.

Główny wspólny wróg, ZSRS, został pokonany. Niemcom było jednak mało. Uznali, że skoro na tym świecie ma miejsce reinkarnacja, to można wszystko. Stwierdzili tak, bo to pasowało do ich idei rasy panów. W rzeczywistości reinkarnacja i stojące za nią prawo karmy oznaczały to, że jeśli kogoś krzywdzimy, to i nas kiedyś krzywdzić będą. Że zło rodzi zło. Czy Niemcy tego nie rozumieją?

Nie mogła pojąć też argumentacji swoich znajomych chrześcijan, głównie katolików. Twierdzili oni niezaprzeczalnie, że żyjemy tylko raz. Jednak ona wierzyła, że Bóg powołuje nas na świat wielokrotnie i w różnych okolicznościach. Jedni się rodzą w rodzinach bogatych i wpływowych, drudzy w rodzinach biednych i mało zaradnych. Jedni mają talenty, drudzy tylko choroby lub nałogi.

Dużą niesprawiedliwością byłoby – myślała – gdybyśmy rodzili się tylko raz, nie mogąc naprawić swoich błędów, nie mogąc doświadczyć innego życia. Poza tym skoro Bóg jest sprawcą wszystkiego, to stworzył pośrednio także wszystkie religie i ideologie, a zadaniem ludzi jest odkrycie, że to On jest celem, a religia, ideologia czy cokolwiek tylko formą gry, w której niekoniecznie trzeba uczestniczyć.

Przypomniała sobie swoje pierwsze i jedyne spotkanie w warszawskim hotelu Europa z Zelandem, rosyjskim mistykiem, od którego Andreas otrzymał Karty Transerfingu, które potem wręczył jej. To spotkanie zmieniło całkowicie spojrzenie Anny na świat i życie w ogóle. Miała wówczas możliwość odbyć prywatną rozmowę ze słynnym Rosjaninem. Niemcy bardzo wysoko cenili jego ezoteryczną wiedzę, którą zresztą on chętnie się z nimi dzielił. Poza tym podobnie jak Niemcy i Polacy nienawidził komunistów. Pamięta, jak zapytała go o przyszłość Polski. Był bowiem znany z daru jasnowidzenia. Rozmawiali na osobności w małym pokoju przy hotelowej restauracji.

– Czy może mi pan powiedzieć, jak potoczą się losy mojego kraju po wojnie?

– Proszę się nie obawiać. Polska wyjdzie z wojny cało.

– Doprawdy? Jesteśmy przecież sojusznikiem Hitlera. Czy nie spotka nas za to kara od aliantów?

– Nie – odparł dość pewnie Rosjanin – Moja wizja przyszłości nie zawiera czegoś takiego jak kara dla Polski, wręcz przeciwnie, będziecie cieszyć się dużym i silnym państwem. Odzyskacie praktycznie wszystkie ziemie sprzed pierwszego rozbioru.

– Niemożliwe! – ta odpowiedź Zelanda spowodowała przypływ ciepła we wszystkich komórkach jej ciała.

– Tak to widzę – rzekł mistyk i dodał – Ale widzę coś jeszcze, lecz dotyczy to tylko pani życia. Prowadzi pani już od dłuższego czasu walkę. W zasadzie nie tyle pani, co pani dusza. Już od wielu inkarnacji pani dusza toczy walkę z inną duszą. Wygląda to tak, jakbyście dokuczali sobie nawzajem w kolejnych wcieleniach.

– Czyżby? Jak to? Co pan dokładnie widzi?

– Oboje jesteście starymi duszami, mniej więcej w podobnym wieku doświadczenia, ale działacie na przeciwnych energiach. Twoja dusza na białych, tamta na ciemnych.

– Co to oznacza? Nie rozumiem. Jestem dobra czy zła?

– Biała i ciemna energia to tylko umowne nazwy. Chodzi o to, że obie energie zwalczają się wzajemnie. Nie jest to wina waszych dusz. Te energie podczepiły się pod nie.

– Nie rozumiem. To są jakieś oddzielne byty?

– Pozwól, że ci to zobrazuję na kilku przykładach. Wyobraź sobie, że przed wieloma wiekami w starożytnym Egipcie twoja dusza miała wcielenie młodego chłopaka, którego styl bycia całkowicie odbiegał od ówczesnych zwyczajów. Chłopak czuł się wolny praktycznie od wszystkiego. A jak dobrze wiesz, w tamtym okresie w Egipcie rygorystycznie przestrzegano prawa, a wszelkie próby jego łamania karano z całkowitą bezwzględnością. Bardzo często kończyło się to śmiercią buntownika. Tak więc z jednej strony wyobraź sobie tego niesfornego chłopaka. A teraz z drugiej strony wyobraź sobie egipskiego urzędnika, w którego wcieliła się pewna dusza, z którą twoja dusza toczy spór. Nie jest jednak pewne, czy jest to wasz spór czy owych przyssanych do was energii. Pamiętaj, oboje działacie na przeciwnych energiach. Czy może wyniknąć z tego coś dobrego? Jak myślisz?

– Jak to się kończy? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Niestety śmiercią chłopca.

Ta wiadomość zasmuciła ją.

– To jednak nie wszystko. Pod koniec epoki średniowiecza waszym duszom dane jest jeszcze raz się spotkać w nowych ciałach.

– Naprawdę? Jak to wygląda tym razem?

– Oboje przychodzicie na świat w Niemczech w okresie sporów religijnych. Tym razem ta druga dusza jest młodą kobietą. Jako dziewczynkę oddano ją do klasztoru. Wkrótce zostaje zakonnicą, choć nie czuje się w tej roli dobrze. Po ślubowaniach przeżywa kryzys. Odkrywa w swoim wnętrzu, że coś jest nie tak z tą klasztorną wiarą, coś jej tu nie pasuje. Wtedy pojawia się twoja dusza w osobie młodego mnicha. To on namawia zakonnicę na ucieczkę z klasztoru. Następnie się pobieracie i rodzą wam się dzieci.

– To przynajmniej ta historia kończy się dobrze – uśmiechnęła się Anna.

– Niestety również i ta historia ma pesymistyczny wydźwięk – odparł mistyk.

– Dlaczego? Co się stało?

– Oboje odeszliście z Kościoła Katolickiego i zostaliście, jak to dziś nazywamy, protestantami. Ale o ile ty jako były mnich wierzyłaś w ideały protestantyzmu, o tyle twoja żona nigdy ich nie wyznawała. Wierzyła w Boga, ale nie utożsamiała go z chrześcijaństwem. Obecnie można to zrozumieć, ale nie wtedy, kiedy chrześcijaństwo było tak mocno osadzone w Europie. Dziś mamy do czynienia z wieloma religiami, jest wolność wyznania i poglądów, lecz wtedy nie. Miała do wyboru albo katolicyzm, albo protestantyzm. Nie wybrała żadnego. Gdy już wasze dzieci były dorosłe, powiedziała mężowi, czyli tobie, o tym, w co naprawdę wierzy. W przypływie emocji przeszyłaś jej ciało mieczem. Umarła po długich męczarniach.

– Co mi chce pan przez to powiedzieć? – była wyraźnie zaniepokojona.

– Nastał chyba odpowiedni czas, by zakończyć tę walkę.

– Jaką walkę? – zapytała niepewnie.

– Walkę z tą druga duszą. W obecnej inkarnacji także jesteście blisko ze sobą.

– Kogo pan ma na myśli?

– Dobrze wiesz, Anno – jego słowa przeraziły ją.

– Andreas – powiedziała szeptem. Ale jak to możliwe? Czy to w ogóle prawda? W jej głowie zaczęły krążyć setki myśli, niczym ciała orbitujące wokół środka masy układu.

– Jest tylko jeden sposób na wyzwolenie się z waszej walki – Rosjanin uprzedził jej pytanie – musisz dać mu wolność. Wtedy wasza gehenna się skończy. W swoim egipsku wcieleniu ta druga dusza skazała cię na śmierć. Z kolei w XVI wieku ty jako były mnich zamordowałaś wcielenie owej duszy. Był to odwet za krzywdę, którą doznałaś jako dusza w Egipcie. Aby zakończyć ten konflikt, oboje musicie dać sobie wolność.

Pamiętała, że ta rozmowa z Zelandem głęboko ją poruszyła. A więc to tak – pomyślała – Zatem to był ten moment. Nadszedł czas decyzji. Polska i Niemcy dokonują właśnie rozwodu. Nici z przymierza. Czy i ona, Polka, musi dokonać rozwodu z Niemcem? Nie chciała jednak tak po prostu zakończyć znajomości z Andreasem. W końcu był dla niej kimś ważnym. Kochała go. Walka dusz? – zapytała retorycznie samą siebie. Nie – powiedziała głośno – to nie może się tak skończyć. Muszę spróbować jeszcze raz porozmawiać z Andreasem.

Zgasiła papierosa w ciemnozielonej popielniczce i wykręciła na przenośnym aparacie jego numer. Odebrał dopiero po czwartym sygnale.

– Czego jeszcze chcesz?

– Muszę z tobą koniecznie pomówić na temat mojej rozmowy z Zelandem. Nie wspominałam ci o tym wcześniej, ale wydaje mi się, że w obecnej sytuacji jest to ważne dla nas obojga.

Streściła mu cały przebieg jej prywatnego spotkania z Rosjaninem. Wysłuchał ją w spokoju. Kiedy skończyła opowiadać, milczał jeszcze przez chwilę. Przekaz docierał do niego powoli. W końcu powiedział:

– A może to nieprawda? Dlaczego mielibyśmy w to wierzyć?

– Spotkałam się z nim w 1940 roku, jeszcze rok przed wojną z ZSRS. Dlaczego miałby zmyślać?

– Nie wiem. Trudno mi w to uwierzyć. Jak wiesz, my, Niemcy, nie zgadzamy się z całością ezoterycznego przekazu Zelanda.

– Wiem, ale zastanów się. Jeśli to prawda, powinieneś zrezygnować z walki…

– Zdezerterować? Jak mnie złapią, to mnie zabiją. Nie zdradzę ojczyzny.

– Co to za ojczyzna, która skazuje swoich ludzi na śmierć z powodu jakiejś chorej ideologii? Czy warto za to umierać?

– Ślubowałem i nie zdradzę. A co się tyczy nas, naszych dusz, to jak to powiedział Rosjanin? – usłyszała jego łagodny śmiech w słuchawce telefonu.

– Mówił o wolności. Powiedział, że nasze dusze muszą dać sobie nawzajem wolność, w przeciwnym razie ich walka będzie trwać nadal.

– Sama widzisz. Nie ma innego wyjścia. Ja nie zostawię Niemiec, ty nie zostawisz Polski.

– Czy tak ma wyglądać danie sobie wolności? Mamy się rozstać na zawsze? Nie zależy ci już na mnie?

– Ty sama zdecydowałaś, że do mnie nie przyjedziesz, więc co ja mogę?

– Zatem to pożegnanie. Już się nie zobaczymy.

– Może po wojnie, kiedy…

– Chyba sam w to nie wierzysz… Proszę cię na koniec o jedno. Jeśli Zeland mówi prawdę, to dajmy sobie wzajemnie wolność, jedno drugiemu, rozstańmy się bez żalu i pretensji. Wojna podzieliła nasze ziemskie żywoty, ale niech nie podzieli naszych dusz.

– Dobrze, Anno… Bądź zdrowa i szczęśliwa.

– Ty też bądź zdrów. Żegnaj Andreas…

Odłożyła słuchawkę aparatu i przypomniała sobie sen z dzieciństwa, które często nawiedzał ją także w dorosłym życiu:

„Pięknie świeci słońce. Znajduję się nad niewielkim jeziorem. Dookoła zielona, bujna, pachnąca mleczem, słonecznikiem i innymi kwiatami wysoka trawa. Jestem naga. Towarzyszą mi również inni nadzy ludzie. Są radośni. Wszyscy kąpiemy się w wodzie. Wszędzie słychać śmiech. W czasie snu czuję ogromne odprężenie i relaks. Budzę się i żałuję, że sen się skończył. Czuję się jednak bardzo dobrze i z optymizmem zaczynam kolejny dzień.”

1 Vadim Zeland, Transerfing rzeczywistości, t. IX, s. 49.

3 komentarze do “Opowiadanie „Odi et Amo”

Komentarze

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.